niedziela, 1 października 2017

ROZDZIAŁ XI


- Nie ma się, czego obawiać – zapewnił lider adeptów beztrosko kopiąc rękę trupa, żeby ta z powrotem przyległa do martwego ciała. – Ale lepiej byłoby, żebyś już poszedł – polecił. - Mamy swoje obowiązki do wypełnienia – wyjaśnił. Brunet przełknął z trudem i sztywno skinął głową, powoli wycofując się w głąb pomieszczenia. – Saku, dawaj drewno. Trzeba rozpalić ogień – zarządził i były to ostatnie słowa, jakie usłyszał Uchiha zanim wyszedł z sypialni na ponowne poszukiwania Daichi.

Itachi wyszedł na dziedziniec przed główną bramą, gdzie demony tłoczyły się, rozmawiając głośno. Całe to zbiorowisko było bardzo żywiołowe, krzykliwe, a przy tym wręcz niepojęcie radosne. Na poszarzałe twarze, które przed ceremonią wyrażały jedynie zmęczenie zwalczaniem problemów dnia codziennego i przytłaczającej rutyny wpłynęły szerokie uśmiechy, wiotkie ciała o mało dynamicznych ruchach nabrały żywotności, wyprostowały się, jakby urosły w oczach. Chłopak ze zdziwieniem obserwował te same, a jednak tak drastycznie odmienione osoby, które otaczały go w sali ceremonialnej wykutej w skale. Mężczyźni byli wysocy i dobrze zbudowani, większość z nich nosiła przy sobie jakiegoś rodzaju broń, zazwyczaj broń białą. Ubrani byli odświętnie, w jaskrawe szaty połyskujące złotem i srebrem. Z rzadka zdarzało się, żeby któryś z nich nosił jakąś biżuterię, jednak od czasu do czasu na którejś szyi czy nadgarstku można było dopatrzeć się ciasno oplatającego ciało naszyjnika lub bransolety z białych, połyskujących perłowo owali, które przywodziły na myśl drobne muszle. Kobiety promieniały nową energią, która jakby została w nie tchnięta za sprawą niepokojącego rytuału – nawet te, które miały już więcej wiosen na karku, o czym świadczyła ilość i głębokość bruzd i zmarszczek na ich twarzach, jakby odmłodniały, stały się bardziej ożywione. Wszystkie one prezentowały się godnie i należycie. Wszystkie jak jeden mąż nosiły wysoko uniesione głowy, wyprostowane sylwetki świadczyły o dumie i nieugiętości, pewności siebie. Ich oczy o przeróżnych, czasem tak niecodziennych barwach skrzyły się radośnie ukazując nowe zasoby zapału i determinacji. Długie włosy zazwyczaj nosiły upięte przy pomocy kilku niewielkich klamer lub drewnianych szpikulców w proste, jednak wciąż elegancie fryzury. Większość z nich, podobnie jak i mężczyźni, nosiła tradycyjne stroje w radosnych barwach czerwieni, różu, żółci i pomarańczy, jednak były też i takie, które postanowiły ubrać się nieco bardziej niecodziennie, nowocześniej. Wydawać by się mogło, że tak drobne i piękne istoty nie mogły parać się brudną robotą, jaką była, dla przykładu, walka wręcz, jednak ku zdziwieniu ninja z Konohy nawet znaczna część przedstawicielek płci pięknej nosiła różnego rodzaju bronie pozatykane za wymyślne paski, szelki i wstążki w skomplikowanych strojach.
Jedyny brunet zdawał się odstawać i nie wyglądać kwitnąco, mając wciąż w pamięci rękę trupa, którą Amane tak beztrosko kopał, jakby był to przypadkowy kamień, który nawinął mu się pod nogę. Przeszły go nieprzyjemne, lodowate dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Miał tylko nadzieję, że zwłoki zawinięte w czarny materiał nie należały do Isamiego, gdyż w jego obecnej sytuacji mogłoby to bardzo skomplikować sprawy.
Shinobi z Liścia rozglądał się dookoła, próbując znaleźć wzrokiem wśród tego hałaśliwego rozgardiaszu Daichi, jednak tej nie było nigdzie na horyzoncie. Przeciskał się, próbując ją wypatrzeć, ale ta, jak na złość, jakby zapadła się pod ziemię, kiedy ten miał do niej tak wiele pytań, tak wiele niejasności do sprostowania.
- Coś ty taki nerwowy? – ktoś szarpnął go za ramię, obracając go do siebie przodem. Uchiha spojrzał w zimne, stalowe jeziora oczu uśmiechniętego Sochiro, który go zaczepił.
- Gdzie Ochida? – zapytał bez ogródek.
- U, ktoś tu zgubił mamę? – prychnął prześmiewczo Aoshi, wyłaniając się zza pleców starszego szermierza. – No doprawdy, a wyglądasz już na dużego chłopca… - przewrócił oczyma. – Mógłbyś obejść się bez niańki chociaż przez chwilę, wiesz? – sarknął. - Założę się, że Chika też czasem potrzebuje trochę czasu dla siebie – mruknął kwaśno.
- Wiecie, gdzie ona jest? – dopytywał.
Nie dostał jednak odpowiedzi. Itachi już zamierzał odwrócić się i wznowić swoje poszukiwania, jednak i tym razem został zatrzymany przez srebrnowłosego.
- Zostaw ją na chwilę – poprosił. Długowłosy zwietrzył w powietrzu kłopoty. Strażnicy Mikoto najwyraźniej wiedzieli, gdzie znajdowała się jasnowłosa, ale z jakiejś racji nie chcieli zdradzić mu tego wielkiego sekretu, chcieli trzymać go na dystans. Podejrzane… - Spokojnie – Sochiro uniósł dłonie w uspakajającym geście. – Nic jej nie jest. Po prostu jest teraz trochę zajęta – wyjaśnił. – Spotkasz się z nią później – obiecał.
- Czym jest zajęta? – brunet nie ustępował.
- Ważnymi sprawami, o których na chwilę obecną nie musisz wiedzieć – burknął postawny szermierz, zakładając ręce na piersi i posyłając niechętne spojrzenie człowiekowi. Brunet odpowiedział podobnie, zastanawiając się, ile jeszcze ta przepychanka słowna może potrwać, zanim ci w końcu wygadają się, dlaczego dziewczyna zapadła się pod ziemię i co było tego powodem.
- Ktoś jest głodny? – zaproponował srebrnooki, próbując odciągnąć uwagę skłóconych mężczyzn od siebie nawzajem starając się wybrać przy tym neutralny grunt. – Ja to bym na przykład z chęcią coś przetrącił… - rzucił zachęcająco. Itachi jednak milczał wymownie, wciąż oczekując odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie.
- Och, dałbyś w końcu spokój! – zirytował się Aoshi. – Mógłbyś choć na chwilę puścić się „mamusinego” rąbka spódnicy, siąść na tyłku i zająć się sam sobą? Cholera, nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak irytujące musi być znoszenie takiego pasożyta na co dzień… - burknął już bardziej do siebie.
Ninja z Konohy nie zamierzał wdawać się w bezsensowne sprzeczki. Miał swój poziom i potrafił najzwyczajniej w świecie pewnie kwestie przemilczeć, gdyż wydawanie swoich opinii i komentarzy na głos dolałoby jedynie oliwy do ognia. W momencie, w którym brunet, w którego włosach pobłyskiwały błękitne pasma, zamierzał kontynuować swoją tyradę, z jednego z tuneli korytarzy wyłonił się małomówny Jin.
- Wszystko w porządku? – zapytał kontrolnie najbardziej doświadczony szermierz.
Jin w odpowiedzi jedynie zdawkowo skinął głową i stanął koło brata, który aż poczerwieniał ze złości. Shinobi z Liścia nie zamierzał tracić więcej czasu. Odwrócił się na pięcie i postanowił sprawdzić trop, jakim był kierunek, z którego przyszedł demon o fiołkowych oczach. Bez wahania wstąpił do królestwa cieni, brnąc kilka pierwszych korków przed siebie na oślep, gdyż jego oczy potrzebowały chwili, aby przyzwyczaić się do tak odmiennego od słonecznego dziedzińca mroku zabudowań.
- Czekaj! – usłyszał za sobą głos srebrnowłosego, jednak nie zareagował, maszerując przed siebie szybkim i sprężystym krokiem.
Nie miał jeszcze okazji przebywać w tej części Świątyni, więc poruszał się ostrożnie. Mijał po drodze puste pokoje zasłonięte przed natrętnymi spojrzeniami papierowymi ścianami, parawanami lub przesuwanymi drzwiami. Chłopak był w stanie stwierdzić, że były one puste, gdyż nie wyczuwał w nich obecności żadnego żywego ducha.
Doszedł niemal na sam koniec korytarza. Jego uwagę przykuł snop światła dochodzący spomiędzy jedynych rozsuniętych drzwi – rozsuniętych drzwi, zza których mógł wyczuć dwie żywe, trudne do zidentyfikowania, zlewające się z chakrą natury istoty, które z pewnością należały do rasy demonów. Ostrożnie zajrzał do środka.
Widok, który zastał wprawił go w chwilowe osłupienie. Okna i uchylone drzwi prowadzące do ogrodu zasłonięte były bambusowymi roletami, spomiędzy których złoty blask słońca i tak prześwitywał i zalewał pomieszczenie w równoległych, cienkich pasach światła. Panował tu ciepły półmrok, który przynosił ukojenie oczom wystawionym zbyt długo na działanie oślepiających promieni słonecznych. W powietrzu unosił się silny, medyczny zapach, którego źródłem były fiolki i buteleczki mieszczące się na niewielkim, drewnianym, trójnogim stoliku. Obok medykamentów na blacie mieścił się także moździerz, kilka świeżych i znacznie więcej już zużytych, poplamionych krwią bandaży, torebki z suszonymi ziołami i proszkami o podejrzanie intensywnych kolorach, słoiki z maściami. Wśród tego wszystkiego siedziała Daichi wraz z Isamim, który ułożył głowę na jej kolanach, a oczy przesłonięte miał białą, zwilżoną tkaniną, jakby borykał się z silną migreną.
Ochida siedziała na krawędzi futonu, na którym ułożony został główny kapłan, który używał jej kolan jako poduszki. Jedna z jego rąk wciąż pokryta nieczytelnymi znakami spoczywała luźno na jego brzuchu, podczas gdy drugą sięgał po dłoń dziewczyny, która delikatnie gładziła go po głowie niemal w pieszczotliwym geście. Demon został przebrany z odświętnej szaty w proste, białe kimono do spania, spod którego gdzieniegdzie wyłaniały się bandaże, gdzieniegdzie materiał nasiąkł bladym różem krwi, która przesiąkała przez opatrunki. Jego włosy wciąż pozostawały w kolorze platyny i równie mocno oślepiały, odbijając promienie słoneczne, kiedy te na nie padały, zupełnie jakby wykonane były z niemożliwie cienkich nici czystego metalu. Chika też wciąż pozostawała w swojej demonicznej formie z białymi włosami oraz złotymi oczami, nie fatygując się, żeby powrócić do swojej ludzkiej formy.
Zaskoczona jego widokiem jasnowłosa wpierw jedynie uniosła wysoko brwi, jednak chwilę później głęboko zmarszczyła czoło, spoglądając na swojego koalicjanta wrogo. Już otwierała usta, żeby go wyprosić z pomieszczenia, jednak Isami uprzedził ją:
- Daj mu spokój, niech wejdzie, jak musi – machnął lekceważąco wolną ręką i uśmiechnął się pobłażliwie pod nosem, choć przyszło mu to z trudem.
- Co ty tu robisz? – syknęła kunoichi. – Te trzy zakute łby miały się tobą zająć, jednak, jak widzę, niekoniecznie płonęli entuzjazmem i zapałem, żeby zabawiać cię rozmową, co? – zacisnęła szczęki ze złości.
- Mówiłem ci, że to się tak skończy – kapłan westchnął. – W dzisiejszych czasach chwila prywatności jest na wagę złota – zaśmiał się, aż coś zarzęziło mu w płucach. – Koniec końców dobrze jednak mieć cię znów przy sobie – odezwał się z prawdziwą ulgą w głosie.
Itachi zdziwił się, słysząc tę uległą, delikatną nutę w tonie demona, który wydał mu się dość oschły i cyniczny w stosunku do innych. Możliwe, że zapatrywał się na niego przez pryzmat niechęci, jaką ten żywił do Aoshiego i jaka była powodem, dla którego ten nie zdjął chociażby pierwszej z barier chroniących Demoniczną Świątynię, kiedy ci byli w drodze na szczyt kamiennych schodów, jednak w obecnej chwili nic nie mógł na to poradzić i nie sądził, żeby był to znowu jakiś wielki problem, który wymagał jego natychmiastowej uwagi. Ostatecznie uważał, a może nawet po kryjomu liczył, że nie przyjdzie mu już nigdy więcej stanąć twarzą w twarz z Isamim, więc jego opinia na jego temat była w gruncie rzeczy bez znaczenia.
Było jednak ważniejsze zagadnienie, które zdecydowanie bardziej zasługiwało na jego zainteresowanie. Celowo lub też nie kapłan przejawił pewną słabość wobec jasnowłosej używając takiego, a nie innego tonu. Ponad to ich spleciona pozycja również dawała do myślenia. Sugerowała, że ich relacja zdecydowanie plasowała się w kategorii jednej z tych bliższych. Jeszcze inną sprawą było to, że sama Daichi pozwoliła sobie na taką bliskość i bezpośredniość, gdyż zazwyczaj była typem osoby, który nie lubił, kiedy ktoś „zakłócał jej przestrzeń osobistą”, jak to zwykła określać. Lubiła trzymać wszystkich przynajmniej na odległość wyciągniętego ramienia z mieczem w dłoni, gdyż, jak sama twierdziła, czuła się wtedy bezpieczniejsza, gdyż miała czas i miejsce na atak lub obronę, gdyby któraś z tych akcji była wymagana.
Kapłan sięgnął po zwilżoną tkaninę spoczywającą na jego oczach i zsunął ją z twarzy zmęczonym ruchem ręki. Z trudem rozlepił przekrwione, zapuchnięte oczy, których tęczówki skrzyły się teraz czystą i głęboką zielenią, taką, jak u Ochidy w jej ludzkiej formie. Podparł się na łokciach i westchnął boleśnie, próbując wywindować się do siadu.
- Isami, połóż się – nakazała jasnowłosa zmartwionym tonem. – Jesteś jeszcze mocno osłabiony. Powinieneś odpoczywać – poleciła.
- Ale nie wypada przyjmować gości na leżąco – zaśmiał się pod nosem, a zaraz potem złapał za żebra, kiedy coś zakuło go boleśnie w boku. – Wejdź – zachęcił bruneta gestem ręki. Uchiha posłusznie wszedł do sypialni i pozwolił sobie zająć miejsce w pobliżu dwójki ulokowanej na jednym futonie. – Zmartwiłeś się zniknięciem swojej koleżanki? – zapytał tym głębokim głosem, od którego chłopaka przeszły dreszcze. – Czy może zaniepokoiła cię bardziej już sama myśl o tym, że ta może spędzać czas z kimś innym? – zachichotał niczym złośliwy dzieciak, który zastawił banalną pułapkę, w która nieuważny rodzic dał się złapać.
- Przestań… - kunoichi próbowała uciąć temat, gdyż wiedziała, dokąd ten zmierzał, jednak jej pobratymiec kontynuował, odczytując myśli i emocje ze statycznej twarzy długowłosego o wyrazie marmurowego posągu niczym z otwartej księgi.
 - W sumie słusznie zareagowałeś – pokiereszowany demon nie czekał na werbalną odpowiedź ze strony shinobi. – Zawsze lepiej dwa razy sprawdzić, żeby się upewnić niż bezpodstawnie zakładać, że wszystko jest w porządku, kiedy w istocie stan rzeczy może okazać się zgoła odmienny – uśmiechnął się delikatnie, krzywo, choć trudno było określić czy była to wina doskwierających mu boleści, czy czegoś innego. Ninja z Konohy spodziewał się teraz usłyszeć standardowych zapewnień, że wszystko było w jak najlepszym porządku, więc ten nie ma, o co się martwić, dlatego zdziwił się nie na żarty, kiedy w końcu trafiły do niego słowa rozmówcy. – Widzisz, jakbyś spokojnie tam sobie siedział z tymi propagandzistami od siedmiu boleści, tak, jak życzyła sobie tego tutaj obecna dama – wskazał na dziewczynę, która ledwo powstrzymała się od wywrócenia oczyma – to żyłbyś dalej w słodkiej ułudzie, że to ty tutaj przyszedłeś z Chiką, że należy ona do ciebie i że tylko ty masz do niej prawo – tym razem wyszczerzył się tak krzywo, że długowłosy nie miał już złudzeń, że powodem jego wyrazu twarzy nie był jego obecny, pozostawiający wiele do życzenia stan, ale po prostu zwykła zazdrość, która przez niego przemawiała.
- Co przez to rozumiesz? – zapytał brunet, siląc się na zachowanie statycznej maski spokoju. – Zarzucasz mi przywłaszczanie sobie Ochidy, ale czy teraz nie robisz tego samego? – pozwolił sobie zauważyć chłodno. O dziwo kapłan w odpowiedzi roześmiał się gromko i szczerze, aż zaklaskał w dłonie i zgiął się w pół na siedząco, jakby Itachi opowiedział mu przedni żart.
- Ja przywłaszczyłem ją sobie już lata temu – zaśmiał się. – Przywłaszczyłem ją sobie, kiedy ciebie jeszcze nie było na tym świecie, chłopczyku – parsknął, na co chłopak ściągnął brwi w niezrozumieniu. Już chciał wytknąć demonowi, że było to przecież niemożliwe, gdyż sam był starszy od Daichi o kilka lat, a ten nie mógł przecież rościć sobie do niej żadnych praw przed jej narodzinami ani tuż po nich, gdyż nie mógł zgadnąć, na jaką osobę wyrośnie główna dziedziczka przeklętego klanu, jednak ten kontynuował. – Właśnie tak było – odezwał się, jakby czytając w myślach swojego rozmówcy. – Przywłaszczyłem ją sobie całe wieki temu, kiedy nie było jeszcze wiosek shinobi, a twój klan głównie zajmował się wzajemnym wymordowywaniem z Senju – parsknął. – Już wtedy wybrałem sobie dwudziestą siódmą córkę w trzonie rodu Ochida jako narzeczoną – oznajmił, oglądając z rosnącym zadowoleniem, jak zdezorientowany, zszokowany ninja przenosi wzrok pełen niezrozumienia na zielonooką, która potrafiła jedynie ciężko westchnąć. – Oczywiście, kiedy zaproponowałem układ ówczesnej głowie rodu Ochida, ten ochoczo się zgodził. W końcu nie musiał poświęcać żadnej ze swoich córek, wnuczek ani nawet prawnuczek. Dwudzieste siódme pokolenie było dla niego tak odległe, że nawet nie zadawał sobie wystarczająco trudu, żeby choć przez chwilę pomyśleć, o kim i w jaki sposób właściwie decyduje i co to będzie oznaczać dla tej danej osoby – rozłożył jakby bezradnie ręce. – Nie miej jednak o to do niego pretensji. W końcu był tylko człowiekiem tak jak i ty, a ludzie robią głupie błędy. Powiedziałbym nawet, że się w tym lubują. To jakieś wasze osobliwe hobby czy jak? – zafrasowany podrapał się po karku.
- Więc to ty zawarłeś pakt z Ochida? – zapytał brunet.
- Zaproponowałem im demoniczne nauki w zamian za posłuszeństwo i przyobiecaną narzeczoną. Nie byłem jednak tym, z którym kontrakt został bezpośrednio zawarty. Byłem tylko pośrednikiem; jak już miałeś okazję dzisiaj oglądać, taka już moja rola – wzruszył ramionami, nawiązując do tematu ceremonii, która odbyła się o poranku. – Szczerze powiedziawszy to myślałem, że nikt nie przeżyje demonicznych nauk, że koniec końców na nic im się to zda i zdobytą wiedzę zapieczętują w jakimś zwoju lub księdze z nalepką „techniki zakazane, nie otwierać” i tyle z tego będzie, ale jak widać wyszło mi to wszystko lepiej niż mógłbym się spodziewać – rozłożył ręce i zaśmiał się pod nosem. – Miałem szczęście trafić na bardzo zgnuśniałych i głęboko pogrążonych w nienawiści ludzi – dodał, na co dziewczyna uciekła spojrzeniem gdzieś w bok, jakby zawstydziła się, kiedy ten mówił w tak niepochlebny sposób o jej przodkach.
- Skąd niby mogłeś wiedzieć, co wydarzy się w tak odległej przyszłości? – dociekał Uchiha, nie dowierzając kapłanowi.
- Jak już widziałeś dzisiaj – ponownie nawiązał do rytuału – my, demony, mamy swoje sposoby na radzenie sobie z pewnymi problemami, które wychodzą poza skalę i poznanie ludzkie – oznajmił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Ponad to nie zapominaj, że jestem pośrednikiem między tym, co znajduje się tu, na ziemi, a siłami wyższymi, więc niejako mam dostęp do rozwiązań i mocy, które nie są z tego świata – odezwał się bez przechwalania ani próby wywyższenia się. – Nie oznacza to jednak, że mogę korzystać z tego nagminnie, kiedy i jak mi się podoba. Ciągnie to też ze sobą pewne skutki uboczne – na te słowa skrzywił się nieznacznie – jednak nie ulega też wątpliwościom, że mam dostęp do bardzo kreatywnych rozwiązań, takich jak, na przykład, spoglądanie w przyszłość. A co jak co, ale dla tej sprawy byłem akurat w stanie się poświęcić i nie żałuję tego, co zrobiłem – wyznał. – Gdyby się na to nie zdecydował, zapewne ożeniłbym się już lata temu z niewłaściwą kobietą, czego później sromotnie bym żałował, wyklinając na siebie i wyzywając się od głupców. Nie da się też ukryć, że czas w pewien sposób zażartował sobie ze mnie w dość okrutny sposób, rozdzielając mnie i moją ukochaną przepaścią całych wieków – westchnął ciężko.
- Isami, jako kapłan Demonicznej Świątyni, może ożenić się tylko raz – wtrąciła się jasnowłosa, widząc pionową zmarszczkę niezrozumienia malującą się na twarzy przyjaciela. – Za jego sprawowania tylko jedna kobieta może mieszkać w Demonicznej Świątyni. To dlatego chciał być pewny, że nie zmarnuje swojej szansy na związanie się z kimś nieodpowiednim.
Itachi spojrzał na nią niepewnie. Zastanawiał się, ile w tym wszystkim mogło być prawdy. Czy Daichi naprawdę mogłaby mu nie powiedzieć o tym, że była zaręczona? W dodatku od wieków, w czasie, w którym nie było jej nawet na świecie, gdyż ktoś zadecydował o jej losie za nią? To wydawało mu się raczej mało prawdopodobne… Mogła zataić przed nim pewne tajemnice odnoszące się stricte do zachowań, kultury, obyczajów i rytuałów demonów, ale o czymś podobnym zapewne wiedziałby już dużo wcześniej – ba!, powinny być na ten temat jakieś wzmianki w jej dokumentach w wiosce, a tam przecież nic nie było. Był tego pewien. W końcu swego czasu wertował te papiery w tą i w tamtą wielokrotnie, żeby upewnić się, że niczego nie przeoczył.
Aoshi wspomniał jakoby Isami był szalony i żył w swoim własnym, urojonym świecie. Może zwyczajnie jego choroba psychiczna postępowała? Może wymyślił sobie to wszystko? Bo jakim cudem niby mógłby dożyć takiego wieku, przeżyć całe wieki? I w dodatku wyglądać tak młodo? Miałby uwierzyć, że upływ czasu nie dotyczył tego konkretnego demona? Dlaczego jednak w takim wypadku Ochida nie reagowała i nie zaprzeczała? Czy nie robiła tego tylko i wyłącznie dlatego, że jej nie wypadało i nie chciała ściągnąć na siebie gniewu szaleńca?
- Jak niby wiedziałeś, że to właśnie Chika jest przeznaczoną ci kobietą? – zapytał i nie umknęło jego uwadze, jak dziewczyna drgnęła, kiedy użył jej prawdziwego imienia.
- Wy, ludzie, skupiacie się na chakrze – zaczął. – I w sumie dobrze, to też może okazać się niekiedy pomocne, ale my, demony, idziemy jakby o krok dalej. Widzimy, słyszymy i przede wszystkim czujemy to, co wychodzi poza skalę waszego poznania i wyobrażenia. Wszystkie istoty żywe mają ze sobą coś wspólnego, napędza nas jedna energia życiowa, ale niektórzy z nas są bardziej podobni do innych niżby do reszty. Pewne istoty posiadają wspólne niematerialne, niewidzialne cechy, które sprawiają, że ich losy splatają się, jednak mimo to przez fakt, iż wszyscy posiadamy wolną wolę i przez to możemy też dokonywać niepoprawnych wyborów, łączymy się z innymi duchami niżby tymi, które są nam przeznaczone, z którymi mamy pewne powiązania. My określamy to mianem „cech wrodzonych”, których nie możesz w żaden sposób zmienić, pozbyć się ich ani zyskać nowych, niezależnie od tego, jak ciężko byś nie trenował lub się poświęcał. Cechy wrodzone są fundamentalnymi częściami bytów ożywionych, które stanowią o ich niepowtarzalności i niezmienności na przestrzeni nieskończoności czasu – znów rozłożył ręce, jakby mówił o podstawowych zagadnieniach, których długowłosy powinien już być świadomy.
To wszystko brzmiało… niemożliwie, to na pewno. W jakiś sposób fantastycznie, może nawet trochę egzotycznie, trąciło odrobinę szaleństwem, ale miało też w sobie coś głębokiego i przerażająco logicznego, co sprawiało, że brunet nie mógł z miejsca odrzucić zasłyszanych informacji. Zdawał sobie sprawę, że jest dopiero na samym starcie poznawania nieznanego świata demonów, więc zapewne wiele rzeczy jeszcze go zaskoczy i wyda mu się nierealnych. Pozwolił sobie jednak na jedno bezpośrednie, palące pytanie:
- Ile w takim razie masz lat?
- Pamiętam Madarę w pieluchach – kapłan zaśmiał się, szczerze rozbawiony tak trywialnym pytaniem. – Pamiętam też jego ojca w pieluchach i ojca jego ojca w kołysce – machnął lekceważąco ręką. – Pamiętam czasy, których większość już zapomniała, bo nikt wtedy nie myślał o spisywaniu kronik czy chociażby pamiętników lub dzienników. Czasy mojej młodości były krwawe. Krew przelewała się na porządku dziennym i nigdy jej nie brakowało. Ziemia była nią cały czas nasiąknięta, wręcz rozmoknięta, a w powietrzu nieprzerwanie unosił się jej metaliczny zapach i posmak. To były brutalne czasy… - mruknął, wracając myślami do odmętów wspomnień. – Spróbuj sobie wyobrazić i przekalkulować, ile to może być w waszych śmiesznych, ludzkich latach – zachichotał. – Ja się na tym nie znam. Nie obchodzę urodzin i nie zwracam uwagi na upływ ludzkich lat. Są dla mnie zbyt krótkie – wzruszył ramionami.

***

- Dlaczego nigdy mi o nim nie wspomniałaś?! – syknął przyciszonym głosem, kiedy wrócili do dzielonej sypialni.
- A co ci niby miałam powiedzieć?! – prychnęłam poirytowana zielonooka, która w końcu wróciła do swojej ludzkiej formy.
- No nie wiem, może coś w stylu: „Ej, a mówiłam ci kiedyś, że mam narzeczonego? Od kilku wieków?” – przewrócił oczyma, co przecież zdarzało mu się bardzo rzadko i było dobitnym wyrazem tego, że chłopak był skrajnie zdenerwowany. – Nie chcę ci wypominać, ale przystałaś na moją pomoc pod warunkiem, że w razie niepowodzenia akcji ratunkowej zostaniesz moją żoną. Jakim cudem zamierzałaś tego dokonać, będąc już jednocześnie zaręczona z Isamim? – założył ręce na piersi.
- Och, na litość dobrej Kannon, Uchiha, daj spokój! – sapnęła ciężko, krążąc niespokojnie po pokoju. – Spróbuj sobie wyobrazić, że wszyscy powtarzali mi, odkąd tylko pamiętam, że wyjdę za Isamiego, kładli mi to do głowy od dzieciaka, więc z czasem zwyczajnie przestałam zwracać na to uwagę. Kiedy żyłam w posiadłości spotkałam go może dwa razy w życiu i nie zamieniłam z nim więcej niż dziesięć słów. Nasze drogi zeszły się dopiero, kiedy zaczęłam podróżować po kontynencie – wyznała. – Kiedy moje kuzynki w posiadłości płakały w poduszkę, że nigdy nie znajdą sobie narzeczonego, bo mają pryszcza na nosie, ja jedynie wzruszałam ramionami, bo miałam „narzeczonego”; narzeczonego-widmo, którego nie znałam i do pewnego wieku sama nawet nie wierzyłam w jego istnienie, bo był dla mnie jak bajkowa postać, znana tylko z opowieści – westchnęła. – Poza tym nie jestem jego żoną, a Isami nie zaproponował jeszcze ślubu. Cały czas powtarza, że musi być cierpliwy, bo jeszcze nie jestem gotowa, a skoro już czekał na mnie tyle wieków, to może poczekać jeszcze trochę – załamała ręce. – Co w gruncie rzeczy oznacza, że nawet jak już mnie zapyta, to mogę mu odmówić. Koniec końców w akcie łaski zostawił mnie z prawem wyboru. Mówi, że nie powinnam być pozbawiona możliwości popełniania błędów i podejmowania złych decyzji – burknęła.
- Więc gdybyśmy faktycznie znaleźli się w sytuacji, w której musiałabyś za mnie wyjść, odmówiłabyś mu? – dopytywał.
- No wiesz, jakoś nie jestem zwolenniczką poligamii – prychnęła, cały czas krążąc po sypialni niczym rozjuszony kot.
- Dlaczego więc nie odmówisz mu już teraz? – drążył temat.
Kunoichi zatrzymała się gwałtownie. Najpierw spojrzała zaskoczona na długowłosego, a następnie jakby zbita z tropu wbiła spojrzenie w maty tatami pod własnymi stopami.
- Ja… - zająknęła się.
- Chika, Isami chce cię widzieć – do pokoju bez zapowiedzi wparował Yoshi, jeden z adeptów głównego kapłana Demonicznej Świątyni. – Ma też już innego gościa. Nie chce, żeby ten czekał – dodał znacząco.
Jasnowłosa zawahała się. Oblizała wargi, rzuciła jeszcze jedno, rozbiegane spojrzenie Itachiemu, po czym w końcu westchnęła ciężko i poddała się.

- Idę – oświadczyła. – Prowadź – poleciła, wychodząc z pomieszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz